Gość

Zrozumieć rozumienie - Ostateczne wyjaśnienia wszechświata


» Artykuł z cyklu » Informacje

Artykuł informacyjny nie jest ofertą Zdroju Życia

Drzemie w nas potężny, nie do końca zrozumiały, instynkt rozumienia. Chcielibyśmy wszystko do końca pojąć, wyjaśnić, udowodnić. Żeby nie było nic, co by nie pozostawało bez racji, i to racji usuwającej wszelki niepokój wątpienia, wszelkie znaki zapytania. Im rzecz donioślejsza, tym bardziej chcemy ją wyjaśnić, zlikwidować jakikolwiek cień podejrzenia, że mogłoby być inaczej. Taka tęsknota do "ostatecznych wyjaśnień" sama nie jest do końca zrozumiała, a gdy chcemy ją zrozumieć, nieuchronnie narzuca się pytanie: co to znaczy "zrozumieć"?

Zrozumieć rozumienie

Chcąc odpowiedzieć na to pytanie, filozofowie nauki wylali morze atramentu i farby drukarskiej. W okresie panowania pozytywizmu, gdy usiłowano likwidować wszelkie pytania, na które nie było widać odpowiedzi w zasięgu bezpośrednich metod doświadczalnych, propagowano twierdzenie, że zadaniem nauki nie jest tłumaczenie, lecz opis. Ale już w klasycznym okresie budowania filozofii nauki w metodologii Koła Wiedeńskiego pytaniem było nie, czy nauka wyjaśnia, lecz co to znaczy, że wyjaśnia.

Jeżeli zgodzić się z tym, że opis jest zbiorem zdań informujących o czymś, a wyjaśnianie (mówiąc najbardziej ogólnikowo) także zbiorem zdań, ale ukazujących jakieś logiczne powiązania, to widoczne się staje, że – z jednej strony – pomiędzy opisem a wyjaśnianiem nie ma ostrej granicy, ale – z drugiej strony – wyjaśnienie to coś więcej niż opis. Wystarczy nawet pobież na znajomość jakiejkolwiek teorii fizycznej, by dostrzec, że ona nie tylko opisuje, lecz także wyjaśnia. A nawet przede wszystkim wyjaśnia, a dopiero potem opisuje.

Osnowę każdej teorii fizycznej stanowi zawsze jakaś struktura matematyczna (najczęściej równanie lub układ równań), odpowiednio zinterpretowana, czyli jakoś odniesiona do świata. Struktura matematyczna jest w gruncie rzeczy niczym innym, jak tylko siecią logicznych wynikań, odpowiednio zakodowaną w symbolach. Żeby te wynikania wydobyć na wierzch, odkodować, należy daną strukturę matematyczną rachunkowo rozwikłać (najczęściej: rozwiązać dane równanie lub układ równań). Interpretacji, czyli odniesienia do świata, nie dokonuje się wprost, lecz przez wyliczenie empirycznych przewidywań teorii i porównanie ich z wynikami rzeczywiście przeprowadzonych doświadczeń. Zabieg ten w istocie oznacza niejako umieszczenie wyników doświadczeń, a więc tego, co mówi świat, wewnątrz siatki wynikań, stanowiących matematyczną strukturę teorii. Co więcej, świat mówi tylko za pośrednictwem matematycznych struktur. Wyniki doświadczeń zawsze wyrażają się za pomocą jakichś liczb, a liczby nic nie znaczą poza obejmującą je strukturą.

Logika działania aparatu pomiarowego jest w gruncie rzeczy częścią logiki matematycznej struktury, będącej osnową danej fizycznej teorii. W konstrukcji aparatu jest niejako ucieleśniona struktura danej teorii fizycznej.

Standardowy podręcznik metodologii różnicę między opisem a wyjaśnianiem (tłumaczeniem) widzi w tym, że opis jest "układem zdań informujących o jakiejś dziedzinie rzeczywistości bez wyraźnego ich odniesienia do innych zdań", podczas gdy wyjaśnianie "stanowi szereg zdań powiązanych od strony systematycznej dowodowo". Jeżeli zgodzić się na te dość ogólnikowe określenia, to w teoriach fizycznych nigdy nie ma czystego opisu, zawsze opis jest także wyjaśnieniem. "Pomiędzy opisem, a tłumaczeniem zachodzi różnica podobna do tej, jaka występuje między twierdzeniami i dowodami”. Takie postawienie sprawy prowadzi do problemu wyjaśnień ostatecznych.

W dowodzeniu bowiem nie możemy "cofać się w nieskończoność", lecz ostatecznie musimy przyjąć jakieś aksjomaty jako podstawy dowodzenia. Podobnie, w wyjaśnianiu musimy na czymś się oprzeć. W przeciwnym razie grozi regressus ad infinitum.

Co to więc znaczy "ostateczne wyjaśnienie"?

Trzeba by znaleźć coś, co byłoby "wyjaśnieniem samo dla siebie". Jak Bóg w chrześcijańskiej teologii, który "Jest, bo Jest". Jest samowyjaśniającym się Absolutem; gdyby Go nie było, byłoby to jakąś fundamentalną sprzecznością. Ale wszystko wskazuje, że ta Logika nie jest dostępna dla naszego rozumu i jeżeli chcemy opierać się tylko na rozumie, musimy zachować daleko idący respekt w stosunku do teologicznych uzasadnień. Oczywistość, jako coś, co wyjaśnia się samo przez się, już dawno skompromitowała się w historii nauki: od dziejów sporu pomiędzy Ptolemeuszem i Kopernikiem począwszy a skończywszy na osiągnięciach fizyki kwantowej.

Nasz zmysł oczywistości wytworzył się w trakcie naszych kontaktów z makroskopowym środowiskiem i nieodmiennie zawodzi, ilekroć musimy wyjść poza granice tego środowiska. Światy "nieskończenie małych" i "nieskończenie wielkich" są całkowicie różne od tego, do czego przyzwyczaiły się nasze oczy. Pozostaje jeszcze jedna możliwość: coś w rodzaju "wyjaśnień kołowych" - zamknięty łańcuch wynikań: obecny wniosek, który staje się racją dla przesłanek, z jakich wynika.

Istnieje wiele ideologii wykorzystujących tego rodzaju intuicje do snucia filozoficznych wizji, lecz dopóki nie stworzy się logicznego modelu, wykazującego niesprzeczność takiego podejścia, będą to tylko wizje i ideologie. W logice i matematyce dość często używa się metody samoodniesienia (self-reference), np. w dowodzie słynnego twierdzenia Gödla, ale metody te są ciągle jeszcze odległe od tego, co bylibyśmy skłonni nazwać ostatecznym wyjaśnieniem. Wszystkie powyższe zastrzeżenia nie przeszkadzają temu, że nie tylko w głębi naszych osobistych tęsknot, lecz również w horyzoncie tego ambitnego przedsięwzięcia ludzkości, które nazywamy nauką, drzemie wiara, że wszystko ma swoją rację. Siłą napędową nauki jest dążenie do tego horyzontu.

Totalitaryzm metody.

Na pierwszy rzut oka matematyczno-empiryczna metoda współczesnych nauk jest wysoce ascetyczna. Samo jej powstanie było związane z poniechaniem zbyt zawiłych kwestii metafizycznych i ograniczeniem się do analizy prostych faktów danych w doświadczeniu. To zawężenie pola zainteresowań natychmiast zaowocowało niezwykłą skutecznością. Wprawdzie matematyczno-empirycznej metodzie ulegało coraz więcej zjawisk i to coraz bardziej odległych od potocznego doświadczenia, ale nadal interpretowano ją bardzo ascetycznie, ograniczając się tylko do tego, co da się zmierzyć. Z tego nastawienia wyrósł pozytywizm: to, co wykracza poza doświadczenie, w ogóle nie zasługuje na zainteresowanie. Z czasem dostępność w doświadczeniu stała się wręcz kryterium istnienia. Pozytywizm, w swojej najbardziej radykalnej fazie, przychylał się do poglądu, że to, czego nie można uchwycić w doświadczeniu, po prostu nie istnieje. Nietrudno dopatrzyć się w tym przejawu swojego rodzaju metodologicznego totalitaryzmu. Matematyczno-empiryczna metoda po prostu nie toleruje żadnej konkurencji: to, co nie ulega matematyczno-empirycznej metodzie, zostaje unicestwione. W neopozytywistycznej wersji ten totalitaryzm sprowadza się do twierdzenia, że granice racjonalności pokrywają się z granicami matematyczno-em - pirycznej metody. To, co znajduje się poza zasięgiem metody, znajduje się poza zasięgiem racjonalności, jest więc irracjonalne, czyli pozbawione sensu.

Konsekwencją takiego postawienia sprawy powinno być przekonanie, że ostateczne wyjaśnienie świata mieści się w zasięgu matematyczno-empirycznej metody. Bo jeśli poza tą metodą nie ma innych wyjaśnień, to najdalej idące wyjaśnienie (a więc wyjaśnienie ostateczne) mieści się w jej zasięgu. Ale w okresie panowania pozytywizmu, a potem neopozytywizmu, takich przekonań nie wypowiadano głośno, ponieważ sprzeciwiały się one pozytywistycznej zasadzie oszczędności. Postulat wyjaśnień ostatecznych trącił metafizyką, a ta była skazana na banicję nie tylko z obszaru nauki, lecz również z obszarów wokółnaukowych. Dziś, po upadku klasycznego pozytywizmu, tego rodzaju nastawienie przetrwało tylko wśród niektórych, bardziej radykalnie zorientowanych, grup filozofów analitycznych. Wielu uczonych, wyzwolonych ze scjentystyczno-pozytywistycznego pancerza, ulega naturalnemu instynktowi poszukiwania wyjaśnień ostatecznych, ale czyni to niejako "na przedłużeniu” matematyczno-empirycznej metody, niewiele robiąc sobie z tego, że szukając takich wyjaśnień w pewnym miejscu nieuchronnie trzeba przekroczyć granicę między fizyką a metafizyką. Na ogół twierdzi się, że miejscem takich poszukiwań jest literatura popularno-naukowa, natomiast w pracach badawczych uczeni wystrzegają się wkraczania na tereny filozoficzne. Jest to tylko częściowo prawdą, bo oprócz jawnych wycieczek w stronę filozofii, istnieją rozmaite szlaki, którymi filozofia może przenikać do badań naukowych. Jednym z takich szlaków jest rozwijanie teorii i modeli, które stwarzają szansę na "ostateczne wyjaśnienie” w wersji przeczuwanej lub wręcz wymyślonej przez danego naukowca. Co więcej, uważniejsze przyjrzenie się historii nauki wskazuje, iż ta strategia skutecznie działała nawet w okresach największej dominacji pozytywizmu.

Tendencja do "wyjaśnień ostatecznych" jeszcze w inny sposób (i w innym sensie) tkwi w samej matematyczno-empirycznej metodzie. Gdy badacz staje wobec jakiegoś trudnego problemu, metoda naukowa wymaga od niego, aby nie poddawał się i nigdy nie szukał wyjaśnień poza metodą. Jeżeli - przynajmniej roboczo - zgodzimy się wszechświatem nazywać wszystko, do czego można sięgnąć matematyczno-empiryczną metodą, to wyżej sformułowana zasada metodologiczna przybiera postać postulatu domagającego się, by wszechświat wyjaśniać samym wszechświatem. W tym sensie wyjaśnienia naukowe są "ostateczne", gdyż w ramach metody nie dopuszczają żadnych innych wyjaśnień.

Należy wszakże podkreślić, że postulat ten i implikowane przez niego rozumienie "ostateczności" mają znaczenie czysto metodologiczne, to znaczy zobowiązują one uczonego do takiego postępowania badawczego, jakby inne wyjaśnienia nie istniały i nie były potrzebne. Jest skądinąd prawdą (natury raczej psychologicznej), że długotrwałe posługiwanie się metodą naukową wytwarza silnie narzucający się nawyk nadawania regułom metodologicznym sensu ontologicznego, to znaczy przekonania, że wyjaśnienia wykraczające poza matematyczno-empiryczną metodę są pseudowyjaśnieniami, ponieważ poza zasięgiem tej metody nic nie istnieje.

Widzimy, że prowadzi to prosto do pozytywistycznej ideologii, a gdy z jakichkolwiek względów nie chce się jej ulegać, jedynym wyjściem pozostaje takie "rozciąganie” naukowej metody, by podlegało jej to wszystko, co badacz chce osiągnąć. Wydaje się, że ta druga tendencja ma dziś wśród uczonych wielu zwolenników. Wielu uczonych prawdopodobnie w ogóle nie zdaje sobie sprawy z konieczności rozróżnienia "porządku metodologicznego” i "porządku ontologicznego" i reguły metodologiczne traktuje jako ontologiczne zasady.

Wróćmy jeszcze do postulatu, by "wszechświat wyjaśniać samym wszechświatem".

Wyraz "wszechświat" w tym nieco hasłowym sformułowaniu niedwuznacznie sygnalizuje, że nauką, w której pęd do "wyjaśnień ostatecznych" najbardziej się uwidacznia, jest kosmologia - nauka o wszechświecie. Kosmologia, z jednej strony, mówiąc w jakimś sensie o całości, nie ma szans na szukanie wyjaśnień poza swoim obszarem badań, z drugiej jednak strony, stawiając na przykład pytanie o początek kosmicznej ewolucji, niejako narzuca perspektywę z zewnątrz. Tu rozróżnienie "porządku metodologicznego” i "ontologicznego” okazuje się bardzo pożyteczne. Ale żadne rozróżnienia nie są w stanie zlikwidować napięcia pomiędzy tendencją do rygorystycznej oszczędności środków a tęsknotą do pełnego zrozumienia. To właśnie na terenie kosmologii toczy się najbardziej ostry spór o "wyjaśnie nia ostateczne".

Modele

W 1983 r. Jim Hartle i Steven Hawking opublikowali pracę, w której zaproponowali głośny potem model "kwantowego stwarzania wszechświata z nicości". Ich głównym celem było połączenie ogólnej teorii względności, czyli Einsteinowskiej teorii grawitacji, z fizyką kwantową w jedną spójną teorię fizyczną. W zacytowanej pracy stworzyli oni pewien przybliżony schemat kwantowania grawitacji i starali się pokazać, że - w ramach tego schematu - istnieje skończone prawdopodobieństwo wyłonienia się wszechświata w pewnym stanie ze stanu "pustego". Mechanizm ten nazwano "kwantowym stwarzaniem wszechświata z nicości"; stał się on punktem wyjścia wielu innych prac i niejako paradygmatycznym przykładem "ostatecznego wyjaśniania w kosmologii". Jednym z uczniów Hawkinga był Chińczyk, Wu Zhong Chao. Do tego stopnia zafascynował się on modelem Hartle’a-Hawkinga (rozwijanym potem głównie przez samego Hawkinga i jego uczniów), że poświęcił mu odrębną monografię. W książce tej Wu czyni szereg uwag o charakterze metodologicznym na temat "ostatecznego wyjaśniania" w kosmologii.

Wprawdzie dotyczą one bezpośrednio modelu Hawkinga, ale w gruncie rzeczy mają bardziej ogólny charakter. Dlatego warto im już teraz poświęcić chwilę uwagi. Teorie kosmologiczne, tak jak wszystkie inne teorie fizyczne, muszą podlegać tym samym zasadom poprawnej metody, a więc przede wszystkim muszą być spójne (self-consistent), tzn. logicznie niesprzeczne i przynajmniej niesprzeczne ze znanymi faktami empirycznymi. Pierwsze z tych wymagań musi być spełnione w sposób rygorystyczny, drugie - z pewną tolerancją, o której obszernie mówią podręczniki współczesnej filozofii nauki. Idzie o to, że czasem lepiej mieć teorię, która ma kłopoty z wyjaśnieniem jakichś "drobnych odchyleń empirycznych", niż nie mieć żadnej teorii.

Taka sytuacja miała miejsce, na przykład, w drugiej połowie XIX wieku, kiedy to wiedziano już, że teoria grawitacji Newtona nie jest w stanie wyjaśnić pewnych "małych zaburzeń” w ruchu Merkurego (jego ruch peryhelionowy), a mimo to nadal posługiwano się tą teorią z dużym powodzeniem. Jak wiadomo, nie jest łatwo skodyfikować wszystkie reguły metodologii naukowej, ale w zwykłych sytuacjach badawczych zdrowy instynkt, oparty na tradycji i doświadczeniu, poprawnie podpowiada uczonemu procedury postępowania. Jest rzeczą zrozumiałą, że badania w obszarze kosmologii muszą tym procedurom podlegać. Ale kosmologia ma swoją specyfikę. Wu wymaga od kosmologicznych teorii, by były ponadto samozwarte (self-contained). Wyjaśnijmy, co Wu przez to rozumie.

Zwykle matematyczny trzon fizycznej teorii stanowi jakieś równanie różniczkowe lub układ równań różniczkowych. Równanie takie (lub ich układ) nie tylko należy rozwiązać, lecz również, celem wybrania rozwiązania odpowiedniego dla danego fizycznego zagadnienia, trzeba określić (lub "zadać", jak mówią fizycy) warunki początkowe lub brzegowe dla tego rozwiązania. Na przykład, gdy równanie ma opisywać ruch jakiegoś ciała, to warunkami początkowymi mogą być położenie lub prędkość, od jakich ruch się rozpoczyna. A gdy równanie ma opisywać pole grawitacyjne jakiejś gwiazdy, to za warunki brzegowe (identyfikujące rozwiązanie) można wybrać zachowanie się tego pola dostatecznie daleko od gwiazdy, np. można założyć, że w nieskończoności (dostatecznie daleko) natężenie tego pola jest zaniedbywalnie małe.

Jednym słowem, warunki początkowe lub brzegowe wybiera badacz, kierując się rozumieniem fizycznej sytuacji, którą chce modelować. Oczywiście, w kosmologii można by postąpić tak samo. Model kosmologiczny też jest układem równań różniczkowych i, wybierając jakieś jego rozwiązanie, także musimy zdecydować się na jakieś warunki początkowe lub brzegowe. Najczęściej w tym wyborze albo kierujemy się zasadą prostoty, albo próbujemy wszystkich możliwości i ex post dopasowujemy równanie do danych empirycznych, albo - i tak bywa - do rozwiązania, jakie udało się nam znaleźć, dobudowujemy jakąś "filozofię". Rzecz w tym, że żadna z tych możliwości nie odpowiada fizycznej sytuacji, jaka ma miejsce w kosmologii. Warunki początkowe lub brzegowe są czymś z zewnątrz modelu, co fizyk do modelu musi "włożyć ręką”. Wszechświat jest układem fizycznym, który do dziś podlega ewolucji (kosmologia z dużym sukcesem ją rekonstruuje), a więc jej warunki początkowe lub brzegowe musiały zostać jakoś ustalone. Tyle że nie było żadnej ręki, która by je do świata włożyła. Lub mówiąc bardziej precyzyjnie z metodologicznego punktu widzenia: w ramach metody matematyczno-empirycznej nie wolno nam zakładać, że ta ręka istniała. Musimy się obejść bez jej pomocy.

Krótko mówiąc, warunki początkowe lub brzegowe należałoby czerpać z zewnątrz wszechświata. Ale nie jest tak, że wszechświat nie ma żadnego zewnętrza, lecz raczej tak, że pojęcie zewnętrza w odniesieniu do wszechświata traci jakikolwiek sens. To logiczne zapętlenie Wu nazywa problemem Pierwszej Przyczyny, który był zmorą dla kosmologii od czasów Newtona.

Teoria kosmologiczna byłaby samozwarta, gdyby udało się jej wyzwolić z tego problemu. Kosmologowie poszukują takiej teorii (lub takiego modelu) na rozmaitych drogach. Na przykład można sobie wyobrazić teorię, która nie wymagałaby żadnych warunków początkowych lub brzegowych, lub model, który by sam dla siebie jednoznacznie takie warunki ustalał. Różni autorzy uciekają się do bardzo egzotycznych pomysłów, by zapewnić światu własność samozwartości. Jest to niewątpliwie motywacja filozoficzna, ale wyrasta ona z prawidłowego wyczucia metodologicznego i stanowi dziś bardzo silny wątek myślenia o wszechświecie i kosmologii. 

Zasady antropiczne i inne Wszechświaty

Tendencja do jedności jest mocno zakodowana w naukowej metodzie. Nauka nowożytna rozpoczęła się z chwilą, gdy takim gigantom jak Kopernik, Galileusz, Kepler i Newton udało się zunifikować "fizykę ziemską" i "fizykę niebieską", czyli wykazać, że te same prawa fizyki obowiązują na Ziemi i w astronomii. Potem przez jakiś czas wydawało się, że odkryte przez Newtona prawa mechaniki są już ostateczną, "zunifikowaną" teorią, która rządzi wszystkim.

Wprawdzie odkrycie elektryczności i magnetyzmu ostatecznie zburzyło tę iluzję, ale wkrótce Maxwell pokazał, że te dwie klasy zjawisk można połączyć w jedną, matematycznie bardzo elegancką teorię elektromagnetyzmu.

Einstein jako pierwszy zaczął głosić ideę, że teorię Maxwella należy połączyć z teorią grawitacji i urzeczywistnieniu tej idei poświęcił resztę swojego życia.

Dziś wiemy, że zamysł Einsteina nie mógł się udać, gdyż oprócz elektromagnetyzmu i grawitacji istnieją jeszcze dwie inne podstawowe siły fizyczne: siła jądrowa słaba (oddziaływanie leptonowe) i siła jądrowa silna (oddziaływanie hadronowe).

Mamy już .. obecnie empirycznie potwierdzoną teorię unifikującą siłę elektromagnetyczną z siłą jądrową słabą do postaci jednego oddziaływania, zwanego elektrosłabym (teoria Weinberga-Salama). W zasadzie wiemy także, w jaki sposób z tym oddziaływaniem połączyć silne oddziaływanie jądrowe.

Mamy kilka scenariuszy tej unifikacji i czekamy tylko na dane doświadczalne, które wybrałyby scenariusz właściwy. Jedynie grawitacja swoim odmiennym charakterem powoduje, że cały dotychczasowy schemat unifikacyjny w stosunku do niej się załamuje. Nic więc dziwnego, że poszukiwania kwantowej teorii grawitacji (jest bowiem prawie pewne, że przed zunifikowaniem grawitacji z innymi oddziaływaniami należy ją skwantować) stają się coraz bardziej nerwowe.

Prawie każdy nowy model matematyczny, z reguły bardziej wyrafinowany od swoich poprzedników, najpierw rozbudza entuzjazm i nowe nadzieje, by wkrótce dołączyć do magazynu ciekawych, ale jałowych konstrukcji. Dotychczas wielość unifikujących modeli nie tyle jednoczy fizykę, ile raczej coraz bardziej ją dzieli na odrębne szkoły i tendencje. Ten proces fragmentaryzacji doszedł do szczytu w teorii, w której dziś bodaj największa liczba badaczy pokłada największe nadzieje, a mianowicie w tzw. M-teorii, która jest rozwinięciem i uogólnieniem głośnej już nawet poza fizyką teorii superstrun.

W dobrej teorii kwantowej powinien istnieć jeden stan o minimalnej energii, tzw. stan podstawowy. W M-teorii stanów podstawowych istnieje "praktycznie nieskończenie wiele" (ich liczbę szacuje się nawet na 10500). Problem polega na tym, że stan podstawowy w znacznej mierze określa fizykę wszechświata. Co więc zrobić z tak ogromną liczbą stanów podstawowych? Jeżeli nie chce się po prostu odrzucić teorii, która do nich prowadzi, to jedynym wyjściem z sytuacji jest zgodzić się z tym, że istnieje ogromna liczba różnych wszechświatów (tyle, ile możliwych stanów podstawowych), każdy z odmienną fizyką. Ludzie od M-teorii mówią o "strunowym pejzażu" rozmaitych wszechświatów i zajmują się jego badaniem.

Zaakceptowanie takiej sytuacji było psychologicznie łatwiejsze, ponieważ idea wielu wszechświatów już od jakiegoś czasu funkcjonowała w dyskusjach, jakie toczyły się wokół niektórych zagadnień kosmologicznych. Najpierw idea ta pojawiła się w związku z tzw. zasadami antropicznymi. Zasady te w różny sposób formułowały spostrzeżenie, że istnienie organizmów żywych, przynajmniej na jednej planecie we wszechświecie, w bardzo czuły sposób zależy od warunków początkowych i innych parametrów charakteryzujących wszechświat. Niewielka zmiana któregoś z tych warunków lub parametrów powoduje na ogół drastyczne zmiany w ewolucji wszechświata, które uniemożliwiałyby zawiązanie się ewolucji biologicznej. Na przykład bardzo niewielka zmiana początkowego tempa ekspansji wszechświata (jej niewielkie przyspieszenie lub spowolnienie) uniemożliwiałoby powstanie węgla, na którym opiera się cała chemia organiczna. Takich "koincydencji” jest wiele. Co sprawiło, że wszechświat jest "przyjazny życiu"? Narzuca się myśl o celowym zaprojektowaniu wszechświata. Ale myśl taka jest obca regule "wyjaśniania wszechświata samym wszechświatem". Ażeby tę myśl zneutralizować, posłużono się następującym argumentem: Załóżmy, że istnieje (nieskończenie) wiele wszechświatów, w których realizują się wszystkie możliwe kombinacje warunków początkowych i innych parametrów charakteryzujących dany wszechświat. Tylko bardzo nieliczne z tych wszechświatów są przyjazne życiu, a my żyjemy w jednym z nich, bo w innych nie moglibyśmy zaistnieć. Wśród dyskutantów natychmiast znaleźli się tacy, którzy hipotezę wielu wszechświatów uznali za bardziej racjonalną niż hipotezę Boga, i inni, którzy stwierdzili, że "bytów nie należy mnożyć bez potrzeby", skoro wystarczy jeden Bóg.

Niezależnie jednak od tych teologicznych sporów, idea wieloświata (bo tak wkrótce zaczęto nazywać tę koncepcję) zaczęła żyć własnym życiem. Wkrótce całkiem konkretne modele kosmologiczne, np. modele inflacyjne lub pewne scenariusze unifikacyjne, zaczęły wskazywać na mechanizmy, które mogłyby produkować bądź inne wszechświaty (całkowicie rozłączne z naszym), bądź takie obszary w naszym wszechświecie, do których nigdy nie będziemy mieli poznawczego dostępu. Tak czy inaczej, moda na wieloświat stała się faktem dokonanym. Ale czy jest to jeszcze nauka? Czy przedmiotem nauki może być coś, do czego nawet w zasadzie nigdy nie będziemy mogli dotrzeć żadnym doświadczeniem? A może to metoda naukowa na naszych oczach ulega przeobrażeniom i to, co kiedyś nie było nauką, zaczyna nią być? Myślę jednak, że nie należy zbyt pochopnie podważać – tak, jednak podważać - metody naukowej, która słusznie jest uważana za największe osiągnięcie nauki i na której wszystkie inne osiągnięcia naukowe się opierają. Raczej trzeba sobie jeszcze raz uświadomić, że granice racjonalności nie pokrywają się z granicami metody naukowej i dlatego niekiedy warto wyjść poza te granice, by już poza nimi, „z drugiej strony”, prowadzić racjonalny dyskurs. Choć w tym obszarze nie można spodziewać się empirycznych rozstrzygnięć, krytyczne racje i rozsądne ważenie argumentów zachowują na nim swoją wagę.

Stworzenie Wchechświata

Dyskusje na temat zasad antropicznych i wieloświata znajdują się niejako na przedłużeniu badań naukowych. Na ogół trudno wskazać moment, w którym przekraczamy granicę pomiędzy tym, co jeszcze można by nazwać kosmologicznym modelem, a tym, co już zdecydowanie należy do spekulacji po drugiej stronie granicy.

Ale można postąpić jeszcze odważniej: umieścić swój punkt obserwacyjny dość daleko poza granicą metody (choć ciągle w obszarze racjonalności) i już zdecydowanie "z tamtej strony" przyjrzeć się, jak matematyczno-empiryczna metoda funkcjonuje wewnątrz właściwego sobie obszaru i co się dzieje z jej wyjaśnieniami, gdy zbliża się ona do granic swoich możliwości. Obszar "z tamtej strony" jest doskonale znany w historii myśli ludzkiej: to obszar zamieszkany przez filozoficzne i teologiczne koncepcje.

Jest to obszar ogromny i bardzo "spekulatywny”. Ażeby nie zgubić się w zbyt poplątanych szlakach tego obszaru, autor zawęża go, czyniąc dwa ograniczenia:

Po pierwsze, w zasadzie nie wyjdę poza koncepcję stworzenia, mającą swe korzenie w myśli judaistycznej i chrześcijańskiej. Idea stworzenia ma niewątpliwie ambicje wyjaśnienia ostatecznego, choć w teologicznym sensie. Jest to idea teologiczna, ale doczekała się ona wielu opracowań filozoficznych (w świetle różnych filozoficznych systemów).

Po drugie, spośród różnych opracowań i interpretacji idei stworzenia autor wybrał tylko te, które jakoś można odnieść do współczesnej nauki, względnie te, które choć historycznie odległe od współczesności, są jednak niezbędne do tego, by takie odniesienia właściwie zrozumieć. Kryterium to nie jest bardzo zawężające, gdyż historia myśli - zarówno naukowej, jak i filozoficznej - wskazuje, że główny nurt myślenia o stworzeniu, od chrześcijańskiej starożytności począwszy po czasy nowożytne, ma genetycznie ścisły związek z ewolucją idei, które doprowadziły do powstania nowożytnych nauk.

Nie jest jednak intencją autora spisywanie historii tych genetycznych związków, lecz podjęcie próby spojrzenia na ostateczne wyjaśnienia z innej perspektywy, niż się to zazwyczaj czyni wychodząc z fizyki i kosmologii. Czy filozoficzno-teologiczne spekulacje znajdują się na jakimś dalekim przedłużeniu dociekań opartych na naukowych teoriach i modelach? Czy może jedne i drugie są względem siebie jakoś komplementarne? A może - jak chcą niektórzy - choć pozornie mówią o czymś podobnym, są nawzajem nieprzekładalne? Niezależnie od tego, która z tych możliwości - czy jeszcze jakaś inna - jest słuszna, wszystkie one są wyrazem tego samego instynktu, wszczepionego ludzkiej racjonalności, by żadne rozsądne pytanie nie pozostało bez odpowiedzi.


- zainspirowany książką Ostateczne wyjaśnienia wszechświata - Michała Hellera

Kamil Kuszewski

mistrz bioenergoterapii

Telefon / WhatsApp: 48 732 283 884

Jestem mistrzem bioenergoterapii, doświadczonym uzdrowicielem terapeutą, mistykiem, podpowiadam o sposobach świadomego życia, ale przede wszystkim jestem człowiekiem, który poświęcił się życiowej pasji, jaką jest pomoc ludziom w odzyskaniu zdrowia i szczęścia. Ukazuję świat z nowej perspektywy, zachęcając do zmiany, zaczynając od własnego małego kawałka świata. - sprawdź działania usdrawiające

Artykuły » InformacjeWtorek 16 października 2018

pokaż wszystkie artykuły »

strzałka do góry
Zadzwoń
Ładuję stronę ...